To, co chcemy Wam dziś przedstawić, to przypowieść o dwóch młodych mężczyznach, którzy szukali schronienia w Polsce. Ich historie są niemal identyczne – ten sam kraj pochodzenia, ten sam odcinek granicy polsko-białoruskiej, ten sam szpital. Różni je coś, co można by nazwać „kudurru z Terespola”: kaprys „bogów w mundurach”, od których zależy, czy ktoś przeżyje, gdzie trafi i czy w ogóle będzie mógł ubiegać się o ochronę.
Kudurru w starożytnej Mezopotamii były kamieniami granicznymi, na których król zapisywał nadania ziemi, przywołując symbole bogów i klątwy dla tych, którzy naruszą porządek. To była mieszanka prawa, władzy i religii utrwalona w kamieniu. Dziś na polsko-białoruskiej granicy rolę takich „kudurru” pełnią decyzje funkcjonariuszy i interpretacje przepisów – zapisane w notatkach służbowych i odmowach przyjęcia wniosków.
Strefa, której nie widzimy
Ta opowieść zaczyna się w miejscu, które dobrze pokazuje, jak mało wiemy o tym, co dzieje się na pograniczu Polski i Białorusi. Obowiązuje tam strefa zakazu przebywania, do której organizacje pomocowe, wolontariusze, prawnicy i dziennikarze mogą wejść tylko na warunkach dyktowanych przez Straż Graniczną – jeśli w ogóle.
Do opinii publicznej przebijają się więc głównie historie osób, które zemdlały, spadły z płotu, zostały ciężko ranne i trafiły do szpitala. Dlatego i tu obie historie zaczynają się nie na linii granicy, ale na oddziale. Stamtąd przychodzi telefon:
„Jest tu taka osoba. Potrzeba kogoś, kto może ją wesprzeć prawnie.”
Pierwszy mężczyzna: ten, którego „uratował” środek tymczasowy
Pierwszy mężczyzna trafia do szpitala jesienią. Ma zostać dwa–trzy dni – to oznacza, że jest czas na wniosek do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPC) o zastosowanie środka tymczasowego (interim measure).
Wniosek zostaje złożony i tego samego dnia Trybunał wydaje środek tymczasowy – jeszcze zanim mężczyzna opuści szpital. Interim zakazuje wydalenia go z Polski. Nie precyzuje, dokąd konkretnie nie wolno go wydalić ani w jakich warunkach ma przebywać w Polsce. Istotne jest to, że w kraju pochodzenia i w Białorusi nie ma gwarancji podstawowych praw człowieka.
ETPC nie rozstrzyga o statusie „uchodźcy” – Konwencja mówi o prawie do życia, zakazie tortur i nieludzkiego lub poniżającego traktowania, a także o prawie do wolności i bezpieczeństwa osobistego. Na te trzy artykuły trzeba się powoływać.
Czym jest środek tymczasowy ETPC (interim)?
Na podstawie reguły 39 Regulaminu Trybunału ETPC może w wyjątkowych sytuacjach wskazać państwu pilne środki, gdy istnieje bezpośrednie ryzyko nieodwracalnej szkody dla prawa chronionego przez Konwencję (np. życia, zakazu tortur).
W sprawach migracyjnych interim najczęściej oznacza zawieszenie wydalenia, ekstradycji lub innego przymusowego transferu do czasu rozpatrzenia skargi przez Trybunał.
Taki środek:
* nie przesądza, czy państwo naruszyło Konwencję – jest „pauzą ochronną” przed nieodwracalnymi skutkami;
* jest wiążący – zignorowanie interim może być uznane za naruszenie Konwencji, bo państwo nie może utrudniać osobie skutecznego korzystania z prawa do skargi.
Informacja o środku tymczasowym trafia do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a stamtąd w krótkim czasie do właściwej placówki Straży Granicznej. Pełnomocnicy najczęściej przekazują tę informację także bezpośrednio do SG.
Po dwóch–trzech dniach funkcjonariusze przyjeżdżają do szpitala, zabierają mężczyznę na placówkę, przesłuchują go i… odmawiają przyjęcia wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej. Wywieźć do Białorusi go nie mogą – obowiązuje interim. Umieszczają go więc w strzeżonym ośrodku dla cudzoziemców, formalnie „na czas identyfikacji”.
Jego tożsamość jest jednak w praktyce potwierdzona: ma legitymację studencką, dowód osobisty i inne dokumenty pozwalające ustalić, kim jest. Z prawnego punktu widzenia brak podstaw do detencji. Odwoływanie się do „obawy przed ucieczką” jest w tym przypadku konstrukcją bardzo naciąganą.
Kolejny problem dotyczy zawieszenia prawa do złożenia wniosku o ochronę międzynarodową. Miało ono dotyczyć wyłącznie odcinka granicy polsko-białoruskiej. Tymczasem Straż Graniczna odmawia przyjęcia wniosku także w strzeżonym ośrodku już w głębi kraju. W piśmie z SG możemy przeczytać, że przepis odnosi się do „osób, które przekroczyły ten odcinek granicy”, niezależnie od miejsca pobytu.
Ustawa mówi wyraźnie o „odcinku granicy”, na którym stosuje się zawieszenie. Straż interpretuje to tak, jakby zawieszenie „przyklejało się” do osoby. W efekcie pierwszy mężczyzna – mimo ochrony ETPC – tkwi w detencji, bez możliwości skutecznego złożenia wniosku o azyl.
Drugi mężczyzna: ten, dla którego interim przyszedł za późno
Drugi mężczyzna pojawia się kilka dni później. On również pochodzi z części kraju ogarniętej walkami i bombardowaniami, stracił członków rodziny.
Podobnie jak pierwszy, trafia na polsko-białoruską granicę i podobnie jak o pierwszym, dowiadujemy się o nim ze względu na pobyt w szpitalu poza strefą buforową. Tym razem jednak przebieg wydarzeń jest inny. Mężczyzna trafia do szpitala tylko na chwilę – na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Lekarze nie stwierdzają bezpośredniego zagrożenia życia, więc po dwóch–trzech godzinach zostaje wypisany.
Wniosek o środek tymczasowy do ETPC zostaje złożony tego samego dnia, około południa. Poinformowana zostaje o tym Straż Graniczna. O godzinie 17.00 zostaje wykonany telefon do placówki Straży Granicznej z pytaniem, czy mandant nadal tam jest i czy dotarła już informacja z Trybunału. Dyżurny odpowiada, że nie wie, o kogo chodzi i że ustali. Prosi, by zadzwonić za godzinę.
Po godzinie w słuchawce słychać, że cudzoziemca na placówce już nie ma. Trzydzieści minut później przychodzi interim. Za późno. Człowiek został wypchnięty z powrotem do Białorusi.
Tu metafora „kudurru z Terespola” nabiera pełnej wyrazistości. O losie człowieka decydują minuty i humory „bogów w mundurach”: funkcjonariuszy, którzy mogli poczekać. ETPC jest jedynym organem, który potrafi natychmiast zatrzymać pushback. W Polsce nie ma mechanizmu, który działałby równie szybko.
Formalnie można zaskarżyć odmowę przyjęcia wniosku o ochronę do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, składając jednocześnie wniosek o wstrzymanie wykonania decyzji. W praktyce wygląda to tak, że skarga w sprawie jednego z tych mężczyzn od wielu tygodni nie doczekała się reakcji sądu. Tymczasem sam zainteresowany może już dawno zostać odesłany na Białoruś, a stamtąd dalej – w zasadzie dokądkolwiek. W tym sensie ETPC jest jedyną instancją, która tu i teraz potrafi zablokować bezprawny pushback.
Co dzieje się po drugiej stronie granicy
W Białorusi formalnie istnieje system ochrony międzynarodowej, ale w praktyce niemal nikt nie otrzymuje tam realnej ochrony. Ludziom grożą przymusowe deportacje, tortury, a bardzo często po prostu ponowne „przepychanie” na polską stronę.
Drugi mężczyzna – ten wypchnięty na kilka chwil przed wydaniem środka tymczasowego – po pewnym czasie odzywa się z Mińska. Ukrywa się przed białoruskimi służbami.
W tym momencie interim to dopiero połowa sukcesu. Trzeba jeszcze fizycznie wydostać się z Białorusi i dotrzeć do legalnego przejścia granicznego. To wymaga co najmniej trzech rzeczy:
* kogoś, kto samochodem zawiezie go na przejście,
* możliwości wyjazdu z Białorusi (wizy wyjazdowej lub innego dokumentu),
* uniknięcia zatrzymania przez białoruskie służby, które często wolą, by cudzoziemcy trafiali do Polski „nielegalnie”, z pomocą przemytników, zamiast legalnie przekraczać granicę.
To odpowiedź na często powtarzany argument: „Niech idą na legalne przejście i tam się zgłoszą.” Oni nie mogą „pójść” – muszą dojechać, mieć odpowiednie dokumenty i realną szansę dotarcia do szlabanu.
Zakończenie: dwie niemal identyczne historie, dwa skrajnie różne losy
W końcu drugi mężczyzna pojawia się na przejściu granicznym z Polską. Ma ze sobą wydrukowaną treść środka tymczasowego ETPC. Straż Graniczna może być na niego wściekła, ale musi go wpuścić – interim obowiązuje. Tym razem funkcjonariusze nie kierują go do detencji. Przyjmują od razu wniosek o ochronę międzynarodową i kierują go do ośrodka otwartego.
Paradoks polega na tym, że ten, który wcześniej został bezprawnie wypchnięty, a potem – po wielu tygodniach ukrywania się i głowienia się, jak bezpiecznie wrócić do Polski – dziś jest w relatywnie lepszej sytuacji. Może ubiegać się o ochronę, mieszkając w ośrodku otwartym.
Pierwszy mężczyzna – ten, którego udało się „uratować” przed pushbackiem, bo interim przyszedł na czas – wciąż siedzi w detencji. Straż Graniczna odmawia przyjęcia od niego wniosku o ochronę, zasłaniając się zawieszeniem prawa do azylu. Utknął w czymś w rodzaju prawnego limbo: nie wolno go wyrzucić z Polski, ale nie wolno mu też skutecznie poprosić o ochronę.
Tak wygląda różnica między dwiema niemal identycznymi historiami „dwóch takich, co szukali ochrony w Polsce”, gdy ich los zależy od kaprysu „bogów” zapisanych w kamieniach granicznych – od minut, sposobu interpretacji przepisów i decyzji podejmowanych gdzieś pomiędzy Izbą Przyjęć, gabinetem SG a salą w Trybunale.

